autor: Tamara Bołdak-Janowska
tytuł: Szczęście
wydawca: Stowarzyszenie Pisarzy Polskich Oddział Warszawa i Instytut Literatury
miejsce wydania: Warszawa
data wydania: listopad 2020
nr wydania: I
liczba stron: 68
format: 125×200 mm
numer ISBN: 978-83-66359-90-1 oraz 978-83-959291-2-0
rysunki: Tamara Bołdak-Janowska
cena: 20,00 zł

Redakcja tomu: Krzysztof Bielecki
Korekta: Małgorzata Strękowska-Zaremba
Projekt graficzny i skład: Tunia

Redakcja serii:
Piotr Müldner-Nieckowski
Anna Nasiłowska
Małgorzata Karolina Piekarska


KUPUJĘ!


O książce:

Tamara Bołdak-Janowska, postać wielokulturowa, mocno osadzona w realiach pogranicza białorusko-polsko-tatarskiego (z całym bolesnym i ciężkim bagażem tegoż) to pisarka niepokorna. Stawia pytania, które wwiercają się w umysł czytelnika. Tamara traktuje odbiorcę poważnie, jak partnera do filozoficznej dysputy nad najbardziej istotnymi i powodującymi cierpienie przejawami życia człowieka i ziemi, a raczej Ziemi. Jednocześnie, wśród wielu dziedzin artystycznych, uprawiając rysunek „satyryczno-filozoficzny” poetka zaskakuje skojarzeniami, ostrym poczuciem humoru. We wszystkim, co robi, jest oryginalna, śmiała i wierna sobie.

Katarzyna Boruń-Jagodzińska

Poezja Tamary Bołdak-Janowskiej dotyka do żywego. I… do martwego. Biologia, zmysł jeden czy drugi – przenikają duszę. I przenikają duszę słowa, sprowadzając je raz na margines życia (jakby słowo było złem koniecznym i nie musiało żyć), a raz wynosząc na wyżyny. Manowce chcą być majestatem. Życie jest utrudzone. A jego sprawa, sprawa życia, postawiona zdecydowanie w jednym z utworów, okrywa cieniem gęstą treść tomu:
Komu, po co ja tu.
Do kogo płaczę.

Krzysztof Bielecki

O autorce:

Tamara Bołdak-Janowska uprawia prozę, poezję, filozofię, eseistykę, publicystykę, sztukę teatralną (monodram; teatralną prezentację poezji w duecie z Antonim Janowskim), sporadycznie krytykę literacką, rysunek satyryczny.
Należy do warszawskiego oddziału SPP i Polskiego Pen Clubu.
Przez kilkanaście lat reżyserowała coroczne widowisko pisarsko-teatralne o nazwie: Zajazd do Naraju w malutkiej wiosce Narejki na Podlasiu, pokrewne spektaklom Piny Bausch.
W 2007 roku otrzymała nagrodę Marszałka Województwa Warmińsko-Mazurskiego za całokształt.
W 2008 roku nominowana do nagrody Mediów Publicznych Cogito – za tom poetycki Rozdziały.
W 2010 jej powieść utopijna Rzeczy uprzyjemniające. Utopia znalazła się w finałowej dwudziestce nominowanych książek do Nagrody Literackiej Nike.
W 2011 roku tomik Ceremonia węglowa znalazł się w finale olsztyńskiej literackiej nagrody Wawrzyn – w „Piątce Wspaniałych”.
W 2012 roku otrzymała Nagrodę Prezydenta Olsztyna za całokształt. Gloria Artis w 2016 roku.


Fragmenty:

Pamięć

Tak. Znowu przeżyć, co było miłe.
Ile razy zechcesz.
Swoją pamięć znasz na pamięć
jak cudzy dobry wiersz.
Znowu wejść do starej chaty,
z głośnej ziemi na głośną podłogę,
z ziemskich skrzypnięć zewsząd łukowatym bukietem
w skrzypnięcia domowe, zebrane w żądło, w wyczesany
małpi ogon w szparce pomiędzy deskami
lub w szczurzy, gładszy, w wąskim ciemnym dopływie sęku.
Pogrążyć się w stare łóżko,
w biel zarostu (z pieszczotliwą kulką) barchanowej pościeli.
W to koryto, w uprzejmie noclegowy tort.
Pokiełbasić go i po uszy sklepić,
i gołą po pachę ręką sklepienie oklepać.
Możesz przypomnieć, jak to się robi.
Pamięć to takie długie święto
w miejscach, w których dziś nie masz nic,
a tam wszystko twoje, i nie ma złodziei.


Piosenka o śnie

Widzę twoje, córko, ręce,
małe, białe, wciąż bielejące.
Prawa coś rysuje, coś maluje pięknie,
a lewa pomaga jej zręcznie.
W zamyśleniu tańczysz po wargach palcami,
a w zapłakaniu po powiekach tak samo.
Rzęsy masz czarne i długie.
Na pewno mierzą pół krasnoludka.
W twoim świecie krasnoludki są.
To one ku mnie twoje rzęsy bajką
plotą,
ciągną cię ku mnie za te gęste lejce,
w drobnym zaprzęgu przed pociemniałą tobą,
równając poziomy, twojej i mojej nocy.
Ty moje oczy, moje ciało tak wyróżniasz,
abym dosięgła, poczuła, mogła
cię znowu przy sobie mieć,
jak dawniej małą i ciepłą.
Lecz jesteś zatopiona w zboczu, jak szklanym,
a ja tylko przy nim, jak widząca obcość.
I nie możemy się ani potrącić niechcący,
ani czule dotknąć.


Gwiazda

Gwiazda nie bywa źle skrojona.
Byłaby u stóp,
przypadkiem,
gdyby zaświecił jeż,
a on kulka też.
Jej kolce ze sobą się nie krzyżują
jak ludzkie pojazdy w katastrofie,
i w duszy pojazdy, moje i twoje,
albo jak pies, ze smyczy zerwany,
pysk w pysk z monstrum, z ludzkim bąkiem jezdni,
i jak na potrzaskanym rondzie w posadzce filiżanka,
z którą nie mogę już iść w mocnej bliskości,
zwyczajnie, pachą kciuka pod jego pachę,
bo odwiązuje się dłoń,
bo jej uchwyt codziennie samowolnie rozkudłany.
Jest. Jest ładność na niebie, wciąż moim.
W naszej górze wszystko jest dobrze.
Tak. Wiem. Kolizje i tam bywają.
Ale one nie moje.
Lepiej znam co innego.
Czuję własny ochłodzony szkielet.
I starość, całkowicie nieznaną.

Tyle razy już się żegnałam z życiem.
W którąś chwilę na pewno trafię.
To jest pewność doskonała, i krańcowa,
jak osoba bez osoby,
co tkwi we wspomnieniu, we śnie,
jakby miała wolę życia i życie.
Jakiekolwiek. Gdziekolwiek.
A jak za życia, wybiera najbliższe tobie.
To ta pewność: cień osoby:
chwila chwały cienia.
I cień przez zęby pije ziemię.
A ona się osadza.

Więc chwilo, ta chwilo, podściel swoją dłoń pod ból,
pod myśl, zajętą bólem.
Sekundą bólu tykaj w sukno,
w filcu zwały.
W coś, co zgłuszy i podstawę.
Podstawę tego świata – mękę końca.
Umiesz to. Ale ja to wiem niepewnie.
Prosi cię o to szkieletu blada gwiazda,
co się rozwinęła wzdłuż, w znużony sobą
kropiący ramionami deszcz, od wczoraj niezdarny.
Moja jesteś, chwilo. Należysz do mnie…
jak własna skóra, którą ściągnięto i uszyto na miarę,
z maską, czapką, z rękawicą.
Zimitowano
w uścisk, jakiego poza tobą nie umie nikt
i nie zna jego reguł.
Moja chwilo, tylko moja, że umiesz oblekać uściskiem,
to wiem na pewno.
Wspaniałe dzieło, po którym co?
Na jak długo ubierzesz się we mnie
Chwilo Perfekcjo?


Deszcz

Jeśli deszcz jak rozumna istota
nie szaleje, nie utopi (jak czasy, przelane podłą informacją),
to w listkach, kiedy te składają palce
i odchylają kciuki, kołysze się zielona woda,
i żółta też;
w salaterkach kształtu pisklęcia.
Albo najbardziej wysunięta dłoń
daje spływać chętnej wodzie,
i ufnie, i w zdrowiu nakrywa się
[chusteczką, chlupniętą
na nieco wystający kołek,
na tę dłoń z młodzieńczym czubem,
ośmielonym dziś.
Kto?
Nie poznasz po ruchu, kto tu dłonią włada,
kto usnął na wieki i zsypał żebra w żebra korzeni,
kto drzewo sadził,
kto się tu w upał chłodził,
kto wbiegł tu, gdy zaczęło padać,
kto to samo widział,
i kto tu ciągle jest,
jest!
Z aż tak uczynną dłonią.
I dlaczego ty tu sterczysz z myślą
większą od niebycia.
To chyba jest szczęście?
Dorównać myślą temu, co się tu
samo stwarza, samo krząta?
I pozostaje wdzięcznie dłużne
dłużej niż u żywych ludzi?

Ładny wiersz

Obciążona kroplami naga gałąź krzaka.
Jedno i drugie zdaje się mocne.
Myślisz: płacze albo kwitnie.
To dobra myśl.
Nie plącze szyku
wspólności.
Opadło i skrystalizowało się niebo.
W powabną całość.
Zwisł pręt i zwisło ono.
Obcałowało.