autor: Andrzej Chąciński
tytuł: Wkrótce nadejdzie świt
wydawca: Stowarzyszenie Pisarzy Polskich Oddział Warszawa
miejsce wydania: Warszawa
data wydania: listopad 2021
nr wydania: I
liczba stron: 310
format: 125×200 mm
numer ISBN: 978-83-962200-0-4
ilustracje: Marek Sołtysik
cena: 30,00 zł
Redakcja tomu: Zbigniew Zbikowski
Korekta: Małgorzata Strękowska-Zaremba
Projekt graficzny i skład: Tunia
Redakcja serii:
Piotr Müldner-Nieckowski
Anna Nasiłowska
Małgorzata Karolina Piekarska
O książce:
Klamrą spinającą książkę Andrzeja Chącińskiego są sceny z intymnego życia w egzotyce lat tuż powojennych. Do twardych, ale swojskich realiów Polski, której kształt się dopiero formował, wraca pisarz, legenda poodwilżowej „Współczesności”. Jądrem tomu Wkrótce nadejdzie świt są gorzkie emigracyjne przeżycia nie tylko narratora, lecz także postaci tak sugestywnie przedstawionych, że chyba nie kreowanych… choć siła talentu może więcej, niż przypuszczamy. Andrzej Chąciński nie stara się epatować – a porusza. Po latach za oceanem i na wyspach pozostał sobą. Pisze bez ozdobników. Przedstawiając powszedniość, nie rozgrzebuje duchowych trzewi, nie jest jednak małym realistą, bystry i dyskretnie współczujący jest realistą globalnym.
Marek Sołtysik
Marek Nowakowski, pisząc o opowiadaniach Andrzeja Chącińskiego w posłowiu do książki Podróż do Londynu, zaproponował określenie bohatera: to Odyseusz Odwrotny, szukający swojego miejsca na obczyźnie. Opowiadania z tomu Wkrótce nadejdzie świt nie upoważniają do tak klarownej formuły. To raczej Każdy, Jederman, mężczyzna szukający swojego miejsca i wciąż doznający zawodu.
Anna Nasiłowska
O autorze:
Andrzej Chąciński urodził się w Warszawie w 1932 r. W październiku 1956 r. został członkiem grupy literackiej „Współczesność” i współzałożycielem jej periodyku literackiego. W latach 1958–1960 był sekretarzem redakcji „Współczesności”. Po zwolnieniu pracował do 1968 r. w miesięczniku „Nasz Sklep”. Wydał w „Czytelniku” dwa zbiory opowiadań: Piękne niedziele (1965) i Rozstanie z Ireną (1971). Trzecią jego książką był tom opowiadań Podróż do Londynu („Agawa”, 2009).
W 1972 r. został członkiem ZLP. W latach 1968–1972 podejmował dorywczo pracę zarobkową w Londynie. Następnie wyjechał do Australii, skąd wrócił po półtora roku. W 1979 r. znalazł się tam ponownie. Pracował w Australii do 1997 r. W 1998 r. nawiązał bliską współpracę z wychodzącym w Melbourne „Tygodnikiem Polskim”, trwającą do 2010 r. W Polsce w dzienniku „Życie” ukazał się jego artykuł Nasza mała destabilizacja, o pierwszych czterech latach istnienia „Współczesności”.
W 2016 r. wrócił na stałe do Polski.
Fragmenty:
W zastawionej metalowymi szafkami sali panował półmrok. Jasno było jedynie przy oknie pod sufitem. Czuło się zapach roboczych kombinezonów. Zza przepierzenia dobiegał kaszel mężczyzny myjącego się pod prysznicem.
– Jak ci poszło? – spytał Karol siedzącego obok kolegę.
– No właśnie. Chciałem się ciebie poradzić. Powiedziała, że jest do mnie przywiązana. Że się jej podobam i takie różne sprawy. Że w łóżku do siebie pasujemy. I dobrze się czuje, kiedy się wybieramy gdzieś dalej samochodem.
– Konkretnie? Powiedziała ci coś konkretnego?
– Że jakiś człowiek chciał ją zaprosić na kolację.
– Wcześniej nic ci o tym nie mówiła?
– Wcześniej coś mówiła. Że byli na kawie. Ale to było dawno. Nie zwracałem na to uwagi.
– I niczego więcej nie zauważyłeś?
– Nie. Może to, że ostatnio była w innym nastroju.
– Jakim nastroju?
– Jakimś takim. Zadowolona, a przy tym trochę zamyślona. Przyjemna, ale w trochę inny sposób.
Wyszli z sali. Przejściem między półkami doszli do stołów, na których leżały stosy pism. Obok każdego z nich znajdowała się paleta pełna owiązanych sznurkami paczek. Tu i tam stały masywne wózki na makulaturę. Karol sięgnął po pierwszą paczkę i ostrzem noża przeciął sznurek. Wyciągając z pudełka egzemplarze pism, rozmyślał o spotkaniach z Geną. Ile dni minęło od dnia, gdy się wyniosła? To, że przyszła, znaczy, że nie chce zrywać kontaktów. Być może jej sprawa z tamtym się nie ułożyła? A może boi się, że Karol złoży na nią donos do biura zatrudnienia? Że bierze zapomogę i pracuje. Stara się, żeby myślał, że nie wszystko skończone. Może jednak to, co było między nimi, dla niej też jest coś warte? Myśląc o tym, rozcinał opakowania i układał na stole egzemplarze pism. Niektóre wrzucał do pojemnika na makulaturę. Od taśmy przenoszącej gotowe do wysłania paczki, dolatywał warkot silnika. Z dwóch samochodów zza bramy jeden ruszył, zgrzytając skrzynią biegów. Niesiony wiatrem obłok spalin zniknął gdzieś w krzakach, między parkingiem a płotem.
Stojąc przy foliującej paczki maszynie, kolega Karola przesunął ręką wyłącznik i popychając wózek, wszedł między dwa rzędy metalowych półek.
Patrząc w jego stronę, Karol przypomniał sobie rozmowę, jaką odbył podczas przerwy na obiad. Temu też ciągle coś się nie udaje, pomyślał. Wcześniej jeździł do starszej rozwódki, a teraz jest z Polką, która ogląda się za mężczyznami. Jednak ciągle stara się kogoś dla siebie znaleźć. Inaczej siedziałby z butelką whisky przed telewizorem albo przegrywał pieniądze na koniach.
Przypomniał sobie mężczyzn, z którymi spędzał czas w pracy. Ubrani w wytarte do połysku dżinsy i podarte koszule, układali pisma na stołach albo pchali wózki z paczkami. Ich zmęczone twarze i ruchy wskazywały, że parę godzin wcześniej byli pijani. Któregoś dnia jeden z nich zemdlał, odbierając paczki z transportera. O paru innych Karol wiedział, że w czasie przerwy obiadowej gromadzą się za budynkiem i razem jadą do baru, po czym zaszywają się w różnych kątach hali i prawie nie ruszając się, czekają na koniec zmiany.
Wypełniona paczkami hala stopniowo stawała się dla nich drugim domem. Jednak wspólnie wykonywana całymi dniami praca nie sprawiała, że pracownicy stawali się siebie bardziej przyjacielscy. W godzinach pracy raczej unikali bliższych osobistych kontaktów, co akurat było zgodne z polityką kierownictwa. Kobiety, które na prywatnych rozmowach spędzały zbyt wiele czasu, przenoszone były na oddzielne stanowiska. Podczas przerwy na lunch jedni szli do zakładowej stołówki położonej w części biurowej, inni spożywali w kącie hali przyniesione z domu posiłki, popijając je kawą z automatu. Nie przejawiali wtedy ochoty na rozmowy z kolegami.
Karol zdjął fartuch i przejściem między półkami poszedł w stronę ubikacji. Zatrzymał się przy stanowisku Grega, sprawdzającego pracę swojej maszyny.
– Ja na twoim miejscu nie robiłbym z tego żadnej sprawy – powiedział do niego. – Starałbym się, żeby nie czuła, że przejmujesz się jej zachowaniem. I jednocześnie spróbował ją do siebie zbliżyć. To znaczy dać do zrozumienia, że to, iż jest z tobą, jest dla niej najlepszym rozwiązaniem.
Greg uważnie spojrzał na niego znad maszyny.
– To znaczy?
– Że mógłbyś się z nią związać na stałe.
Greg skrzywił się.
– Już parę razy o tym jej mówiłem. Robiłem wszystko, co mogłem, żeby ją zatrzymać.
Karol nic nie odrzekł, spostrzegł bowiem idącego w ich stronę kierownika zmiany. Kiwnął tylko głową Gregowi i szybko odszedł w stronę ubikacji.
Załoga jego działu to była prawdziwa międzynarodowa mieszanka. Nadzór sprawowali Australijczycy. Wśród szeregowych pracowników byli Turcy i Polacy, spotykało się Włochów i Hindusów, było też kilku Greków, choć ci raczej unikali pracy w dziale zwrotów. Wykonywało się tu bowiem najcięższą pracę w całym przedsiębiorstwie. Zwłaszcza pod koniec miesiąca, gdy następowało spiętrzenie robót i trzeba było zostawać po godzinach. Związywało się wtedy paczki czasopism taśmą i zwoziło elektrycznym wózkiem do magazynu w głębi hali. Za te dodatkowe dwie czy trzy godziny pracy wypłacano od ręki pieniądze. Kupowało się za nie gotowe posiłki, bo na przygotowanie czegoś do zjedzenia w domu nie starczało już czasu. Rano trzeba było znowu stawić się w pracy.
Wracając z toalety, Karol spojrzał w stronę Grega. Kolega stojąc obok maszyny rozmawiał z kierownikiem. Wyglądał, jakby mu coś opowiadał. Kierownik machał ręką w stronę palet z paczkami.
Znowu u niego podpadł, pomyślał Karol, zajmując miejsce za stołem. Otworzył pudełko z pismami. Szybko wyciągał pogniecione egzemplarze z pudełek i w równych stosach układał na stole. Kątem oka spostrzegł kierownika biegnącego do telefonu, który dzwonił w biurze.
Podczas przerwy znowu spotkał Grega. Razem poszli w stronę automatu z kawą. Z pełnymi kubkami usiedli na stosie połamanych palet.
– Czego chciał od ciebie? – spytał Karol.
– Pytał o maszynę. Bo wczoraj bardzo słabo zgrzewała. Nie wiedział, że wczoraj wymienili
jeden element. Powiedział, że przyśle kogoś, żeby mi pomógł roznieść paczki do wysłania.
– Nie miał pretensji, że z tobą rozmawiałem?
– Nie. Przyszedł z biura. Z biura nie mógłby mnie obserwować.
Chwilę milczeli, rozglądając się po wypełnionej paletami hali. Na drogę biegnąca jej środkiem wjechał transporter z belą egzemplarzy pisma „Nowa Idea”. Kierujący nim chłopak o naznaczonej blizną twarzy coś wykrzykiwał i podskakiwał na stopniu maszyny. Pochylił się i na pełnym gazie wjechał w lukę między półkami.
Greg spojrzał w jego stronę.
– Wygłupia się i w końcu spowoduje wypadek – powiedział. – Nie wiem, dlaczego go tu trzymają.
– Trzymają, bo ma brata w biurze. Inaczej już dawno byłby za bramą.
Nie spiesząc się, poszli w stronę swych stanowisk. Karol otworzył pudełko wypełnione komiksami i kilka z nich wsunął pod stół. Raz na miesiąc miał prawo zabrać do domu parę sztuk.
Był zadowolony, że udało mu się załatwić tę pracę. Zdawał sobie sprawę, że gdzie indziej mógł tyrać ciężej. Tu zaś zajmował się tylko układaniem w stosy tygodników zwróconych ze sklepów. A że czasopisma prezentowały szeroki wachlarz tematów, mógł przy okazji zaspokajać swoją ciekawość świata. Wprawdzie przeczytanie w pracy czegoś więcej niż tytułu i numeru pisma było zabronione, lecz Karol dobrze się orientował, co może znaleźć w każdym z nich i te, w których było coś dla niego interesującego, odkładał do oddzielnego pudełka. Czekały tam na wyznaczony przez kierownictwo dzień miesiąca, kiedy pracownikom wolno było skorzystać z prawa do zabrania do domu paczki czasopism. Karol ze swojej paczki zatrzymywał dla siebie tylko kilka sztuk, resztę przeznaczał na prezenty. Gdy udawał się do osób, które go od czasu do czasu zapraszały, poza pudełkiem czekoladek czy butelką wina, zabierał kilka czasopism.
Z czasem gotowość do robienia przyjemności znajomym stała się dla niego dość kłopotliwa. Kiedy po trzech miesiącach pobytu w Australii załatwił sobie telefon, rozmowy ze znajomymi w większym stopniu dotyczyły czasopism niż tematów, które miałby ochotę poruszyć. Kilka razy zdarzyło się, że po rozmowie ze złością odłożył słuchawkę. Jeśli później spełniał te prośby, to tylko dlatego, że zawierając nowe znajomości, nie miał wielkiego wyboru – mógł albo siedzieć samotnie w domu, albo spotykać się z osobami, które działały mu na nerwy. Często wracał z takich spotkań z postanowieniem, że będzie jednak spędzał czas w pojedynkę niż w takim towarzystwie.
Na pogadanie z kolegami z pracy nie mógł liczyć. Zaraz po sygnale oznajmiającym koniec zmiany, wszyscy w pośpiechu zbierali swoje rzeczy i biegli do samochodów stojących na parkingu. Tak mało uwagi przywiązywali do znajomości z pracy, że nawet rozmowy w drodze na parking prowadzili w pośpiechu.
Teraz znowu pomyślał o sytuacji, w jakiej znalazł się po spotkaniu z Geną. Jestem sam i jakoś daję sobie radę – przyszło mu do głowy. – I trochę do tej sytuacji się przyzwyczaiłem. Już po paru spędzonych z nią minutach, łatwiej mu się robiło wszystko, co miał do zrobienia. Położył się wcześniej niż zwykle i spał dobrze aż do rana. O świcie z większą niż zwykle ochotą pojechał do pracy.
Spokojnie, bez odczuwanego wcześniej przygnębienia, zaczął myśleć o koniecznych do załatwienia sprawach. Pójść do pralni, zapłacić za telefon, poszukać jakichś tanich koszul w domu towarowym.
Także on, jak wszyscy w pracy, po wypłacie odczuwał zmianę nastroju. Powiększające się oszczędności już po paru tygodniach sprawiły, że poczucie bezpieczeństwa w nim rosło. Wracając do domu, w każdą środę wstępował do banku, by wpłacić dużą część wypłaty na swoje konto. Następnie parkował samochód przy supermarkecie spożywczym, gdzie robił zakupy na cały tydzień. Poruszanie się między półkami z wieloma pięknie opakowanymi towarami, w sklepach nieznanych jeszcze w jego ojczyźnie, ciągle sprawiało mu przyjemność. Wszystko to jednak nie poprawiało jego samopoczucia. Całe dnie spędzał wśród kolegów w pracy, a ciągle doskwierał mu brak towarzystwa.
Wrzucił do pojemnika tekturę z pudełek i ciągnąc brzęczący na betonie wózek, poszedł w stronę palet wypełnionych paczkami.
Kierownik, siedzący za stołem w biurze, odsunął leżącą przed nim gazetę i sięgnął po zeszyt oprawiony w szary papier.
– Którą paletę zrobiłeś? – zapytał.
– Piątą.
Mężczyzna potrząsnął głową i mruknął z uznaniem:
– Dobry chłopak.
Chwilę patrzył, jak Karol ciągnie wózek z paczkami, po czym podrapał się w tyłek i rozparł się w fotelu za stołem.
W drzwiach łączących halę z częścią biurową ukazała się sekretarka dyrektora. Wysoka blondynka, w obcisłej sukni i butach na szpilkach. Kołysząc się w biodrach i odrzucając włosy spadające na czoło, podeszła do grupy kobiet. Wybrała parę numerów pisma i szybkim krokiem odeszła.
Parę minut przed czwartą Karol złożył pisma i niewidocznym dla kierownika przejściem raz jeszcze poszedł w stronę ubikacji. Wracając, spostrzegł jedną z kobiet, jak parę numerów nakrywa fartuchem i wsuwa do torby na ubrania. Inne pakowały w pośpiechu swoje rzeczy do bagaży i w lusterkach poprawiały fryzury. Greg odłączył zasilanie maszyny, rozpiął kombinezon i też wsunął za pasek spodni parę egzemplarzy. Obciągnął kombinezon i sztywnym krokiem ruszył w stronę wyjścia z hali. Kiwnęli głowami stojącemu w bramie strażnikowi i wyszli na błyszczący w słońcu parking.
Jeszcze parę minut czekania w kolejce do bramy i przed maską samochodu Karola zajaśniała prosta linia drogi. Dookoła rozpostarła się zielona równina. I nigdzie żywej duszy. Pusto na chodnikach i skwerach przed domami. W dzielnicy, w której mieszkał, było to samo. Karol spojrzał na zegarek i policzył, ile czasu zostało mu do wieczora. Z niechęcią pomyślał o powrocie do mieszkania.