autor: Waldemar Okoń
tytuł: Dniewnik, czyli kronika niezapowiadanych śmierci
wydawca: Stowarzyszenie Pisarzy Polskich Oddział Warszawa
miejsce wydania: Warszawa
data wydania: listopad 2021
nr wydania: I
liczba stron: 496
format: 125×200 mm
numer ISBN: 978-83-961519-4-0
ilustracje: brak
cena: 40,00 zł

Redakcja tomu: Zbigniew Zbikowski
Korekta: Małgorzata Strękowska-Zaremba
Projekt graficzny i skład: Tunia

Redakcja serii:
Piotr Müldner-Nieckowski
Anna Nasiłowska

Małgorzata Karolina Piekarska


Kupuję!


O książce: 

To, co w nas zapisane, to transcendentna potrzeba streszczenia czasu i próba powiązania tego z podświadomością. Dniewnik Waldemara Okonia to dowód zatrzymania w słowie tego, co nasyca nas w ciągu dnia światłem, doświadczenie mijającego życia, traktowanego jako fenomen twórczej pamięci.
Gabriel Leonard Kamiński

Lektura Dniewnika Waldemara Okonia jest wtajemniczeniem. Jest odczytaniem otaczającego nas świata w taki sposób, jakby autor tej księgi znalazł się po drugiej, magicznej stronie lustra. Takie lustra znajdziemy w borgesowskim Uqbarze, trafimy na nie w skromnym lizbońskim mieszkaniu Fernada Pessoi, ale najpewniej przejrzymy się w nich, czytając wielkie literackie diariusze zapisujące rzeczywistość poetyckim szyfrem. Siła tego dziennika nie polega jednak na tym, że z jego pomocą możemy wrócić do tego, co minęło. Dniewnik potrafi bowiem zatrzymać czas; jak każde genialne dzieło.
Krzysztof Rudowski

O autorze:

Waldemar Okoń – poeta, historyk sztuki, krytyk artystyczny, kurator wystaw sztuki współczesnej, absolwent filologii polskiej i historii sztuki Uniwersytetu Wrocławskiego, specjalizuje się w historii sztuki XIX i XX wieku. Opublikował szereg książek oraz kilkadziesiąt artykułów poświęconych tej epoce. Wydał również dziewięć tomów poezji – ostatni, Jeszcze jeden tom wierszy (wersja polsko-francuska) w roku 2021, scenariusz widowiska teatralnego Antoni S., czyli Wieża Babel (1995) i cztery wybory prozy poetyckiej. Poza tym książki prozatorskie: Max z drugiej strony ulicy (2015), Jestem jak echo. Rok 1983 (2017), baśń dla dzieci i dorosłych Michaś i Księżyc (2019), monografie Jan Matejko i Stanisław Wyspiański (1998) oraz Kresy w malarstwie polskim (2006). Stypendysta Fundacji Lanckorońskich i Funduszu Pomocy Niezależnej Literaturze i Nauce Polskiej. Od 1996 roku członek Stowarzyszenia Pisarzy Polskich. Profesor, pracuje w Instytucie Historii Sztuki Uniwersytetu Wrocławskiego.


Fragmenty: 

Czytam o pięknym i ostatecznie szczęśliwym życiu Zbigniewa H. Polska epoki komunistycznej miała swoje uroki. Była wyraźnie zdefiniowana, ucieczka od niej stawała się w tak zwanym inteligenckim świecie czymś oczywistym, emigracja, pomimo swarów i kłótni, zbliżała ludzi, poezja miała znaczenie, o poetach nieustannie mówiono i pisano. Ton dyskusji nadawał niewielki procent społeczeństwa, który obecnie jest w największym stopniu lekceważony i poniżany. Pogarda dla sztuki ze strony dawnych towarzyszy szmaciaków i obecnych narodowo-patriotycznych ciemniaków, to dwie różne pogardy. Obecna jest o wiele bardziej przerażająca, ponieważ jest rodzimego chowu i nie stoi za nią żaden zewnętrzny, prymitywny agresor. Szkoda, że Zbigniew H. nie dożył dzisiejszych czasów. Ciekawe, jakie wiersze napisałby jako sztandarowy obrońca stoickiego ładu moralnego i wyznawca absolutnej harmonii w sztuce. Jego biografia liczy blisko dwa tysiące stron. Ktoś to jednak napisał i opublikował, mówisz, może nie jest aż tak źle. Może przemawia przez ciebie zwykła ludzka zazdrość, może przemawia polska niechęć do sukcesów innych ludzi. Może przemawia, mówię, jestem człowiekiem i nic, co ludzkie, nie jest mi obce. Czasami jestem po prostu lekko wkurwiony, ponieważ nie wiem, jaką pointą zakończyć ten tekst i dlaczego biografia, którą czytam, też mnie ostatecznie wkurwia, chociaż jest niezwykle pouczająca i niesie w sobie wiele godnych zapamiętania i dostojnych myśli.

W reklamie ohydnych, plastikowych ciasteczek grupa młodych ludzi stojących na pięknej, śródziemnomorskiej plaży nagle ożywia się po zjedzeniu jednego ciasteczka. W tle staruszek stojący przy wyciągniętej na brzeg łódce też zaczyna podrygiwać w takt pojawiającej się nagle rytmicznej melodii. Staruszkowie w reklamach zachwalają lekarstwa na liczne dolegliwości wieku starczego i podrygują nieudolnie w tle dorodnych młodzieńców i dynamicznych panienek. Jako staruszek chciałbym przeciwko temu zaprotestować. Nie kupię tych ciasteczek i nie życzę sobie być tłem dla młodzieńczych wygibasów. U boku staruszka powinna być świeża, młoda dziewczyna z biustem przynajmniej czwórką DD, albo starsza pani o pięknych, srebrnych włosach, z dużą rybą w dłoni symbolizującą okazałego dojrzałego penisa. Morze Śródziemne może pozostać i łódź przypominająca jakże znaczący tytuł opowiadania Hemingwaya. Kocham to opowiadanie, ponieważ zawiera w sobie sporo głębinowego erotyzmu, nieobecnego w klasycznej polskiej literaturze. Wystawa prac plastycznych zatytułowana „Erotyzm po polsku”, którą widziałem kiedyś w Warszawie, pełna była bólu, cierpienia i charakterystycznej dla nas łóżkowej martyrologii. Teofil Lenartowicz, któremu spodobała się w Rzymie pewna ponętna Włoszka, pisał w liście do przyjaciela, że nie mógł jej ostatecznie posiąść, „ponieważ Polska jest w potrzebie”. Na szczęście młodzi ludzie jedzący ohydne ciasteczka nie wiedzą, kim był Teofil Lenartowicz. Może wie coś o nim staruszek stojący przy łódce, którego zachęcam, aby przestał podrygiwać i zajął się poważnie którąś z proponowanych mu przeze mnie kobiet. Ryba będzie wtedy miała szczególny smak i zapach, jak dotyk pokrytej kroplami słonej wody skóry, jak promienny zachód słońca na pustej, dzikiej plaży.

Tertulian: „Syn Boży został ukrzyżowany, nie zawstydzi to, ponieważ zawstydzać powinno. I umarł Syn Boży, jest to godne wiary, ponieważ jest absurdalne. I pogrzebany zmartwychwstał, jest to pewne, ponieważ jest niemożliwe”. Cytuję za Miłoszem, który nie podaje źródła cytatu. Być może nie są to słowa Tertuliana, ale polecam je naszym księżom, którzy mogliby czasem coś sensownego przeczytać. Uwielbiam paradoksy, prawda jest paradoksalna. Uwielbiam absurdy, piękno jest absurdalne. Et sepultus resurrexit; certum est, quia impossibile est. Coś jest pewne, ponieważ jest niemożliwe, coś jest niepewne, ponieważ jest możliwe. Dzisiaj odwracamy znaczenia, nasze paradoksy są jeszcze bardziej perwersyjne i nie muszą dotyczyć spraw wiary. Tertulian bardzo wyraźnie rozgraniczał sprawy duszy i ciała. Dzisiaj ciało stało się naszą duszą i poświęca mu się nieskończenie więcej uwagi niż sferze ducha. Duch został zinstytucjonalizowany lub uleciał w niepewne, nirwaniczne dale. Zielona łąka jest już mało przekonywująca, podobnie jak chóry anielskie i staruszek z siwą brodą. Osiągnęliśmy pewność, że nic nie jest pewne, a teatr absurdu przeszedł do szacownego archiwum, w którym kurzy się i blednie, ponieważ rzeczywistość przerasta go każdego dnia w coraz większym stopniu. Czy są jakieś paradoksy związane z dobrem? – pytasz. Pewnie są, mówię, ale większość z nich jest niedobra. Dobro prowokuje do snucia zawiłych rozważań nudziarzy i moralistów. I dewotów, dodajesz. Oczywiście, mówię, dewotów, na szczęście w osiemnastowiecznej Polszcze niewielu ich bywało, za to dewotek znacznie więcej.

Nasz ciepły futeralik, wata, otulina. Tutaj mieszkamy i coraz trudniej jest nam wyjść na zewnątrz. Na zewnątrz są tylko smoki, góry wysokie i przepaści bez dna. Każde z nas ma tu swoje miejsce, odrobinę wolności, trochę czasu dla siebie. Patrzymy z góry, jak inni się męczą, siedzimy na tarasie osłoniętym od nadmiaru słońca i od zbyt silnych wiatrów. Potrzebny jest też parasol i świadomość, że nie musimy dzisiaj nic robić. Dlatego patrzymy przed siebie wpatrzeni w swoje wnętrze. Niekiedy pojmujemy je dosłownie, ale fizjologia nie jest mocną stroną sztuki klasycznej. Body art nas lekko przeraża, by nie powiedzieć śmieszy. Nasze obsesje są bardziej subtelne. Nie przestawiaj kubka na półce, ułóż buty, posprzątaj po sobie, znowu naczynia w zlewie są brudne i siadają na nich muchy. Zauważyłeś/zauważyłaś, że muchy w tym roku są bardziej natrętne i mają wielkie, błękitne odwłoki? Jak w „Panu Tadeuszu”, muszę to sprawdzić, mówię, są to muchy szlacheckie, które mają błękitną krew i potężne skrzydła, jak nasza husaria pod Wiedniem. Wszystko jest nasze, futeralik, husaria, muchy, fizjologia. Jesteśmy właścicielami tylu rzeczy i pojęć. Tylko serce nie jest do końca nasze. Może przestać nagle bić bez naszej wiedzy i zgody. To nie jest fair, ciało najwidoczniej nie jest nasze. Należy do kogoś innego, kto nim zarządza do czasu, aż mu się to znudzi i powie: wystarczy. Przedstawiciele body artu mają rację, że tak usilnie się nim zajmują. Chcą najwidoczniej udowodnić innym i sobie, że nad nim panują i mogą nawet ostatecznie je zabić. Do tego niepotrzebny jest body art, mówisz, wystarczy pętla albo trucizna. Pomyśl o sposobie Seneki, też jest całkiem dobry. Myślę, wtulam się coraz bardziej w mój futerał. Myśli krążą tam leniwie, muchy szczęśliwie odleciały do muszego raju, ciało/ciała zasypiają, dążą do odkupienia czy czegoś takiego. Ale kto je od nas w naszym wieku zechce kupić? Nie myślmy już o tym. Śpij lepiej. Nie zawracaj głowy.

Leniwe przepływy lata po raz kolejny. Czy zauważyłeś, że Magritte jest lepszy na ilustracji niż w oryginale? Czasami tak bywa, mówię, szczególnie w partiach nieba. Czy jest jakaś partia nieba? – pytasz. Tak się mówi wśród historyków sztuki, jest też partia ziemi, nie ma tylko szczęśliwie partii ludzi. Ludzie są figurami albo postaciami, historia sztuki jest mądra, woli to, co jest stałe, a nie to, co się zmienia i jest śmiertelne. U Magritte’a jednak ani ziemia, ani niebo nie są stałe, rozbił je na sześciany i prostopadłościany, zachowując pozorną jedność błękitno-zielonego tła. Ukazana figura też jest fragmentaryczna, zauważasz, kobiety często są fragmentaryczne, szczególnie w antycznej rzeźbie. To nie są kobiety, mówię, to są rzeźby, one podlegają destrukcji. Kobieta przeważnie ma ręce i głowę, ma też o jedno żebro więcej niż mężczyzna, z którego została wydobyta i ulepiona. Dziwny pomysł, mówisz. Dlaczego z żebra, a nie z czegoś innego. Wolałabym inną część męskiego ciała, jeżeli oczywiście mogłabym wybierać. Na szczęście kobiety nie miały wyboru, mówię, to był raj, a nie katalog sprzedaży wysyłkowej. Magritte dobrze o tym wiedział, ponieważ był wybitnym artystą. Kochał przez całe swoje życie jedną kobietę i zawsze ją malował. Później malował już nie ją, a jej obraz utrwalony w pamięci, później malował już tylko swoją pamięć, lekko zakrwawioną na skroni i z przymkniętymi oczami. Na końcu zwiędły liść i obłoki, piękne, przelatujące wysoko obłoki.

Droga do Milicza prowadzi kilkanaście kilometrów przez las pełen saren, dzików i krzyży znaczących miejsca śmierci jadących z nadmierną prędkością. Proste odcinki z trójkątem nieba wyciętego w zieleni. Opatrzność czuwa nad kierowcami, którzy starają się tam zdążyć przed Panem Bogiem, tylko nie wiem, dokąd. Do Krotoszyna czy do Trzebnicy? Patrząc ku górze łatwo jest wyobrazić sobie Jej Trójkąt inaczej, niż to rysuje się na pobożnych obrazkach. Powinien być odwrócony podstawą ku górze i skierowany ostrzem w naszą stronę. Wtedy łatwiej moglibyśmy zrozumieć, dlaczego jest tam tyle wypadków i jaka jest rola sił nadprzyrodzonych w naszym życiu. Nie wiem tylko, jak byłoby z jej okiem, które nigdy nie śpi. Czy też powinno być zwrócone ku górze? W końcu Przeznaczenie jest bezkierunkowe i nie przypomina istoty ludzkiej, podobnie jak cztery żywioły i najnowsze modele samochodów. Słucham muzyki klasycznej dla kierowców. Mozart łagodzi obyczaje. Podobno holenderskie krowy przy dźwiękach jego koncertów skrzypcowych dają więcej mleka, podczas gdy przy rapie i metalu bodą i ryczą przeciągle. Milicz jest coraz bliżej. Niebo jest coraz dalej. Trójkąt zniknął i nie wiem, jaka jest teraz jego pozycja na tle letnich obłoków. Oko patrzy na mnie uważnie. Sprawdza, czy nie przekroczyłem nadmiernie dozwolonej prędkości. Światełka pozostawione pod krzyżami cicho płaczą. W radiu „Lacrimosa”, z moich oczu leją się łzy, czyste rzęsiste.