autor: Nicolas Bouvier
tytuł: Na zewnątrz i w środku
przekład i posłowie: Anna Dutka-Mańkowska
wydawca: Stowarzyszenie Pisarzy Polskich Oddział Warszawa
miejsce wydania: Warszawa
data wydania: lipiec 2021
nr wydania: I
liczba stron: 184
format: 125×200 mm
numer ISBN: 978-83-961519-8-8
ilustracje: Joanna Sendłak
cena: 20,00 zł
Redakcja tomu: Andrzej Appel
Korekta: Małgorzata Strękowska-Zaremba
Projekt graficzny i skład: Tunia
Redakcja serii:
Piotr Müldner-Nieckowski
Anna Nasiłowska
Małgorzata Karolina Piekarska


Kupuję!


O książce:

W tych niezwykłych, poetyckich reportażach z bardzo różnych miejsc na świecie szwajcarski podróżnik, fotograf, prozaik i poeta w języku francuskim zaklął swój głód życia w całej wielości zarejestrowanych twórczo niuansów, nienasycenie, które najdoskonalszy swój wyraz znajduje w poezji. „Życie towarzyszyło ci jak rój pszczół / a ty płaciłeś nie targując się / przeogromną cenę piękna” (cytat z jednego z wierszy). Wprowadzony do tomu podział na „stronę zewnętrzną” i „to, co w środku” jest w zasadzie umowny, symbolizuje przede wszystkim zachłanność poznawczą i mistrzostwo językowe Bouviera. Tłumaczka tomu, Anna Dutka-Mańkowska (skądinąd romanistka), jest sama niezwykle interesującą poetką, toteż jej przekład, niełatwy, czyta się znakomicie: chapeau bas!
Krystyna Rodowska

Nicolas Bouvier zasłynął książkami podróżniczymi. Skąd zatem w jego dorobku tom poetycki? Z potrzeby – jak się zdaje – pójścia o krok dalej w próbach uchwycenia niewyrażalnego. Cała twórczość autora Oswajania świata wyrasta bowiem z rozdźwięku między intensywnością przeżyć a ułomnością języka, którym staramy się je opisać. W wielowymiarowym języku poezji Szwajcar dostrzegł szansę na zmniejszenie owej przepaści. Szansę tę w pełni wykorzystał, o czym zaświadczają świetne przekłady Anny Dutki-Mańkowskiej, która z wielkim wyczuciem oddała w polszczyźnie delikatną tkankę tych wierszy.
Andrzej Appel

 

O tłumaczce:

Anna Dutka-Mańkowska urodziła się w 1953 roku w Krakowie. Na UW ukończyła w 1977 roku romanistykę ze specjalnością językoznawczą, a w 1979 roku italianistykę ze specjalnością literaturoznawczą. Do roku 1982 – redaktorka w Redakcji Słowników Obcojęzycznych „Wiedzy Powszechnej”. Obecnie – pracownik w Instytucie Romanistyki, językoznawca, doktor habilitowany, profesor uczelni.
Autorka dwóch zbiorów poezji: Wśród dzikiej mięty, Wydawnictwo MAJ 1991, Pierwszy dzień stworzenia, Oficyna Krakowska 2000, i wierszy dla dzieci Koalicja z misiami koala, Sorus 2016.
Tłumaczyła literaturę włoską: obszerne fragmenty I. Sveva, Starość, 1987, A. Valciniego, Bal w Hotelu Polonia, PIW 1983 oraz poezję autorów Szwajcarii romańskiej: A. Perrier, Wiersze, OPEN 1998, Nad Jeziorem Lemańskim, Collegium Columbinum 2019.
Współpracowała z działem przekładów w „Pamiętniku Literackim”.
Publikowała w „Kresach”, „Sycynie”, „Podglądzie” i w „Literaturze na Świecie”.
Członkini SPP od 1999 roku.

 


Fragmenty:

Ulises

Dla Claude’a

Na południe od relingu
nie ma już nic aż do Antarktyki
Lewiatany i syreny orzą morskie łąki
ten portolan sfałdowany przez fale
gdzie ogromne płaty nieba
spadają zmęczonymi ulewami
i nawet Bóg
nic o tym nie wie

Co wieczór patrzysz jak złoty krążek słońca
z krzykiem zanurza się w cętkowanym morzu
mrugają ślepia grubych kocurów zwiniętych wśród lin
Niebieskie mieczniki pierzchają przed dziobem
zgraja umykających złotników

Od miesięcy nie dostałeś listów
jesteś ostatnim z pariasów na pokładzie statku
z umęczonym sercem, szmatą w garści
cały już czarny od wspomnień
nikniesz od drgania śrub napędowych
w uszach słyszysz pradawny śpiew krwi

Słoneczne grudki pamięci
i wyliczanie cudów
gdy umiałeś żyć byle czym
życie towarzyszyło ci jak rój pszczół
a ty płaciłeś nie targując się
przeogromną cenę piękna

Praz-de-Fort, 1978

 

Przylądek Kyoga

Na krańcu przylądka, na końcu wszystkiego
świątynia shinto obramowana deszczem
ciężkie belki z kasztanowca
których zniszczone słoje
raz jeszcze chłoną ulewę
przykład stolarki jakiej już nie uświadczysz?
można tak powiedzieć!
pięknej, dla tych którzy ją wykonali, być może
w chwili gdy ocierali czoło
ale dla mnie? rysownika, literata, turysty
a w każdym razie tak nienasyconego.

Półnagi starcze
siedzący na ostatnim stopniu
który kierujesz ku mnie zielone spojrzenie
poprzez zmierzwione włosy
widok to chyba ciekawy
spuść powieki, stary człowieku!
ty i twoje odpowiedzi
zjawiacie się zbyt późno lub zbyt wcześnie
pora żniw minęła
przestwór zimy i strach przed nią zajmują mnie bez reszty
to śnieg i nieobecność
błagam teraz o ciepło

pokrzywy i kurz
domki zniszczone przez wiatr i morze
jak długo – pytam was –
trzeba mi jeszcze włóczyć po świecie
to ja które tak bardzo chciałoby dorosnąć.

Tango-Hanto,
wrzesień 1964    

 

Turkiestan Chiński

Czterdzieści lat marzyłeś o tym miejscu
żyznej bruździe upraw w czerwonym bezkresnym piachu
Ten wieczór jest altaną z błękitnego cienia
gdzie woda szemrze kryjąc się przed wzrokiem
Dzień wyczerpany, ciało wymęczone
piekące źrenice, skóra sucha od wiatru
schodzą się i spiskują w ukryciu

Piosenkarka ma oczy podkrążone ze zmęczenia
bardzo lubię tę zabójczą muzykę
Ostre pociągnięcie smyczka podcina gardło
cytara i klarnet krwawią
gronami ciepłych porzeczek

Głos tej kobiety: chrapliwy, przesycony krwią
tworzy modulacje i skargi
gasi gwiazdy
Odtąd wszystko jest raną i słodyczą

Turfan, lipiec 1984

 

Perdido street

Pierwsze mrozy
Na rogu Siedemdziesiątej Drugiej i Columbus street
Gra na saksofonie i przytupuje oderwanymi podeszwami
do rytmu
Czarne włosy, siwa broda, wiek nieokreślony
Dźwięk jest piękny jak bardzo stary aksamit
rozbrzmiewa echem w podwórzu domów
z czerwonej cegły

Gospodynie stawiają siatki pełne kukurydzy
albo batatów i słuchają
Jedna robi znak krzyża, drugiej płyną łzy
Jakiś dostawca przystaje, opiera rower o akację
i z zamkniętymi oczami zaczyna wyginać się
jak kobra
Rozpoznałem melodię, którą grał: Perdido street blues
Kapelusz zdeformowany i brudny, który położył
przed sobą, napełnia się dolarami
America…!

Kiedy wiatr porywa mu banknot, przydeptuje
go nogą nie przerywając grania
Sklepikarze koreańscy, wietnamscy i portorykańscy
wszyscy stoją na progu, żeby nic nie uronić
z tego cudu
i zaczynają kręcić tyłkiem
Młodość wróciła do mnie jak policzek
Głowa stała się ulem pszczół złocistych
Stałem tam, długo, przy tej muzyce,
która zagarniała z sobą mój czas utracony
jak unoszone z prądem kloce pociętego pnia

Nowy Jork, 1992

 

Wiersz astralny

W hołdzie Vladimirowi Holanowi

Gwiazda Eddingtona nie kłamała zatem
przestrzeń się rozszerza i rozciąga
jaszczurcza skóra na opak
serce bijąc od wszystkiego nas oddala
Już omotani w zapomnienie
dryfujemy jak galaktyki
a opływający nas chłód
obiecuje nam wielkie rzeczy
Kątem oka widzisz jak znikasz
dokąd samo oko nie zniknie

Czy naprawdę trzeba odejść tam
gdzie nawet podlany gwiazdami
figowiec nie zazieleni się znowu
tak daleko
w taką czeluść
jak ci to powiedzieć?
kiedy się znów ujrzymy?

Której komecie spadłej z żyznego nieba
skąpiec użyczy wreszcie swoich pustych pokojów?

Genewa, lipiec 1981