autor: Adam Lizakowski
tytuł: Pieszycka księga umarłych
wydawca: Stowarzyszenie Pisarzy Polskich Oddział Warszawa
miejsce wydania: Warszawa
data wydania: listopad 2022
nr wydania: I
liczba stron: 100
format: 148×210 mm
numer ISBN: 978-83-962200-3-5
ilustracje: Piotr Wojciechowski
cena: 30,00 zł

redakcja tomu: Andrzej Appel
korekta: Małgorzata Strękowska-Zaremba
projekt graficzny i skład: TUNIA

redakcja serii:
Piotr Müldner-Nieckowski
Anna Nasiłowska
Małgorzata Karolina Piekarska


Kupuję!

Kupuję2!


O książce:

Tybetańska księga umarłych to święty tekst buddyjski o etapach umierania (dostępna po polsku w przekładzie Ireneusza Kani). Księga pieszycka Adama Lizakowskiego jest rozmyślaniem nad losami ludzkimi na Dolnym Śląsku, gdzie krzyżują się rozmaite biografie, naznaczone historią. Poeta pochyla się z ogromnym pietyzmem także nad biegiem życia osób, wydawałoby się, całkiem zwyczajnych, przypomina o sprawach, które je zajmowały. Niekiedy w rozmyślaniach bierze górę pasja polemiczna, bo Pieszyce to dla Adama Lizakowskiego najważniejsze miejsce na ziemi.

Anna Nasiłowska 

Jest w Górach Sowich miasteczko Pieszyce, a w nim pałac. W wierszach poety z Pieszyc nie ma ani słowa o pałacu. Poeta prowadzi nas przez senne uliczki zaniedbanych domów ku grobom i ławeczkom cmentarza. Ten poeta to Adam Lizakowski, który wrócił do Pieszyc z szerokiego świata. Syn osadnika wojskowego, górnik z kopalni Knurów, obieżyświat, działacz polonijny w San Francisco i Chicago, tłumacz, wtajemnicza nas w swój obrzęd, nad mogiłami opowiada, kto tu leży. Mówi prostym, nieozdobnym językiem o znajomych, sąsiadach, zasłużonych nauczycielach i przypadkowych przechodniach potrąconych przez auto. Dużo o zmarłych, ale między słowami wiją się prężne i zielone pędy zwykłego życia, wiecznej odnowy.

Piotr Wojciechowski


O autorze:

Adam Lizakowski, poeta, krytyk literacki, publicysta, tłumacz poezji amerykańskiej, m.in. Walta Whitmana, Williama C. Williamsa, Allena Ginsberga, Langstona Hughesa, Carl Sandburga, Louise Glück oraz Boba Dylana. Także z języka angielskiego przełożył ponad 50 wierszy chińskiego filozofa i poety Lao Tse oraz wiele wierszy perskiego poety z XII w., Rumiego.
Adam Lizakowski wydał ponad tuzin tomików poetyckich, m.in. Trylogię Sowiogórską. Od wielu lat promotor kultury polskiej za granicą, organizator ponad 200 spotkań literacko-artystycznych od San Francisco po Chicago. Odznaczony medalem Gloria Artis. Studiował na Columbia College Chicago (BA) i Uniwersytecie Northwestern (MA).


Fragmenty:

Pieszyckie tkaczki

Dedykacja dla Gerharda Hauptmanna

 

Ulice Kościuszki, 1 Maja, Kopernika, Nadbrzeżna,

Świdnicka, Ogrodowa, Mickiewicza, Zamkowa

w słońca promieniach wygrzewają się

bezpańskie koty śmietnikowe

o chudych bokach, brudnej sierści

wiecznie głodne.

 

Jest 1.15 po południu, normalny dzień pracy

za chwilę podłużne szare bramy domów

pękną jak worki przeładowane pszenicą

wysypując dumę miasta – tkaczki.

 

Podmiejskie autobusy z Rościszowa, Piskorzowa,

Kamionek, Bratoszowa, Bielawy, Dzierżoniowa,

Stachowic, nawet z Lutomi i Niemczy

jak cienkie prawie niewidzialne niteczki

poruszają pieszyckiego molocha

nadając jego ruchom sens

wyznaczając porządek i kierunek.

 

Czas 1.30 po południu, rok nie jest ważny.

 

Widzę bardzo wyraźnie

młode zdrowe pełne energii

i seksualnych pokus

pracują na akord – śpieszą się

do swych fabrycznych krosien na drugą zmianę.

Prawie wszystkie są ze wsi

widać to gdy stawiają kroki na chodniku

a ich wielkie tyłki i biodra falują przelewając

tłuszcz z boku na bok

idą niosąc brzuchy wielkie jak senne poduszki

idą jasnowłose boginie z obrazów Rubensa

o piersiach ciężkich i słodkich jak brzoskwinia

niewinne, czyste, orzeźwiające

jak górskie powietrze –

idą córki pól buraczanych, siostry koniczyny

moje kochanki, moje ciocie, moja matka –

idą śmiejąc się i rozmawiając głośno –

idą niosąc w swych siatkach, torebkach,

reklamówkach plastikowych jedzenie, szminki

stare bilety autobusowe, lusterka, kolory do oczu,

jabłka, kanapki, zdjęcia chłopaków z wojska

idą równo ramię w ramię, noga w nogę

wypełniając krokami ulice

idą drzewa, domy, latarnie uliczne

idą autobusy, samochody, obłoki, ptaki,

tupot nóg, tupot nóg, tupot nóg

idą, idą, idą

tupot nóg, tupot nóg, tupot nóg.

 

Na ich twarzach nie ma zmęczenia

ich twarze mają wyraz dzikiego zwierzęcia

ich twarze napełnione są

pewnością siebie i zadowoleniem

ich twarze mają rysy świętych ze starych obrazów

ich twarze podobne są do twarzy sułtańskich niewolnic

londyńskich przekupek, lesbijek z San Francisco

idą tylko ich same twarze – śmieją się głośno

idą tylko ich głosy – rozmawiają głośno

idą ich serca – biją głośno idą ich piersi…

 

San Francisco, 1984/1988

 

 

 

Psalm złodziei czereśni

 

W naszym miasteczku

w kościele św. Antoniego

jest Twój portret Panie

twarz masz umęczoną

krople krwi na skroniach

oczy zaczerwienione i załzawione

usta z trudem wciągają powietrze.

 

Noc nadchodzi. Gdzie jesteś Panie

łóżko dla ciebie posłane

woda w misce czeka

przyjdź do nas

obandażujemy Ci głowę

uczeszemy włosy

umyjemy umęczone nogi

wyczyścimy buty

a na kolację zjesz chleb z masłem

i dżem czereśniowy

 

Panie jesteś zmęczony

przyjdź do nas teraz

nie czekaj na Sąd Ostateczny

na którym nasze własne ciało

będzie świadczyć przeciwko nam

głowa powie „knułam intrygi”

oko powie „widziałem krew”

język powie „raniłem słowami”

ręka powie „kradłam”

noga powie „prowadziłam do złego”

 

Panie nawet jeśli zjemy

wszystkie czereśnie całego świata

i poznamy tajemnice

sadów czereśniowych

bez Twojej miłości jesteśmy niczym

bez ciebie słodycz czereśni

nie jest słodyczą

jedynie mokrym drewnem

rzuconym w ognisko

które nie zapłonie płomieniem

 

a jedynie dym się uniesie

szczypiąc w oczy

 

Panie miłość Twoja –

wiecznie kwitnące sady czereśniowe

panna młoda w sukni z płatków

czekająca na zaślubiny z armią pszczół.

 

 

 

Adam Wołek

1954-2021

Kopernika 51

 

Najstarszy uczeń w naszej klasie

– pierwszy interesował się dziewczynami

nie palcem a wzrokiem pokazywał nieznany

świat pączkujących piersi koleżanek

ukryty pod fartuszkiem szkolnym –

trochę urwis trochę malarz

po skończeniu podstawówki

wyjechał na Śląsk i został górnikiem

ale to nie głębie kopalni go pociągały

lecz płaskie przestrzenie życia

sennego miasteczka – chwytał się pazurami

mocno wbijał palce i serio myślał o kredycie

o samochodzie o życiu w miejscu

gdzie najlepiej mu się oddychało –

życie nie daje kredytu takim jak on –

żadnego kredytu – trzeba żyć na swój koszt –

poszukać czegoś co daje zysk – wtedy poczuł, że zysk i on

należą do dwóch innych światów –

chciał się poczuć jak ogrodnik w ogrodzie

własnego życia a ono przekształciło go

w męża, ojca ze szmatką w dłoni

wycierającego kurz z liści storczyków

– stanąć z rzeczywistością twarzą w twarz

na podłodze małego mieszkania

na pierwszym piętrze przy oknie

i wzrokiem liczyć pęcherzyki powietrza

jak sierotka Marysia ziarnka maku

 

 

 

Aleksandra Brzeźniak

1949-2021

Zamkowa 71

 

Słowo które gasi wszystkie światła

Greckie imię Aleksandra – bronić ludzi –

dzielnie nosiła jak tarczę

przeciwko wszystkim – łącząc wszystko ze wszystkim

pomagając każdemu –

umarła niespodziewanie – śmierć nawet nie zapukała

do oczu –

córka – żona – matka – zwyczajna kobieta –

sąsiadka – sikorka – przysiadła na drzewie – zajrzała

do okna – odfrunęła w stronę drogi na Rościszów –

odrobina przestrzeni wydartej ziemi i powietrzu

i już jest na ulicy Zamkowej z zakupami –

to kręcenie się w kółko, wokół własnej osi

– te piruety są opisem tajemnicy życia –

wiecznego słowa teraz –

ono gasi wszystkie światła – zwykła radość istnienia

z niej nie da się wyrwać nawet jednej sekundy

ani wymazać jednej literki – niczego zresetować –

 

 

 

Marek Duszek

1956-2008

Kościuszki 10

 

położył się w łóżku dziadków

ogrzanym ciepłem ich ciał

przyjęli cię chętnie

położył się w grobie dziadków

ogrzanym ciepłem ich kości

przyjęli cię niechętnie

 

słyszę twoje wołanie spod

pierzyny kamieni

koca gliniastej ziemi

 

boiska ubitego naszymi stopami

twardszego od betonu

kopaliśmy piłkę ciężką

wypełnioną powietrzem

 

zarosło trawą boisko badylami na

dwa metry wysokimi

byle wróbel byle wrona

może po nim dzisiaj buszować

mysz zbierać trawę na swe gniazdo

 

ty siła napędowa podwórka

zorro ryszard szurkowski jerzy kulej

włodek lubański hrabia monte christo

łowcy trzmieli motyli karasi i kijanek

hodowcy gołębi rybek akwariowych

zbieracze starych monet znaczków pocztówek

kurzu pleśni zwykłej dziecięcej paplaniny

pierwszy z naszego podwórka stawiłeś się

przed św. Piotrem raportując mu z kim

wyrywałeś skrzydła muchom nogi pająkom

a on popatrzył na ciebie jak na rwący potok

w dniu w którym umarłeś umarło milion

dwieście tysięcy ludzi w tym

stu dwudziestu dwóch księży

sześciu biskupów i jeden kardynał

padał deszcz ale tylko ty jeden

szedłeś do nieba nie omijając żadnej kałuży