autor: Kazimierz Świegocki
tytuł: Mickiewicz egzystencjalny
wydawca: Stowarzyszenie Pisarzy Polskich Oddział Warszawa
miejsce wydania: Warszawa
data wydania: listopad 2021
nr wydania: I
liczba stron: 286
format: 125×200 mm
numer ISBN: 978-83-962200-1-1
ilustracje: Marek Sołtysik
cena: 30,00 zł

Redakcja tomu: Zbigniew Zbikowski
Korekta: Małgorzata Strękowska-Zaremba
Projekt graficzny i skład: Tunia

Redakcja serii:
Piotr Müldner-Nieckowski
Anna Nasiłowska
Małgorzata Karolina Piekarska


Kupuję!


O książce:

Do lektury Mickiewicza powinno się wracać w różnych momentach życia. Książka Kazimierza Świegockiego pokazuje, że warto: przynosi ożywczą interpretację egzystencjalnych wątków Sonetów krymskich, pomniejszych wierszy, utworów tłumaczonych przez Mickiewicza, a zamyka ją szkic o Panu Tadeuszu i Dziadach. Do zacnego grona piszących o Mickiewiczu filologów dołączył filozof.
Anna Nasiłowska

Interpretacje profesora Świegockiego, filozofa i poety, są jak deszcz, którego łaknęła chyląca się ku ziemi, osłabła kania. Ożywcze, świeże, cierpliwie odnawiają dostęp do poezji Adama Mickiewicza, wręcz otwierają wciąż przez nieznane siły przymykane wrota. O Mickiewiczu, jak się wydaje, większość z nas niemal zapomniała, pozostawiając sobie jedynie jego konterfekt wieszcza w postaci Pana Tadeusza. Problem mają z tym między innymi nauczyciele, zwłaszcza licealni, którzy w bibliotekach znajdują zbyt mało pożywki dla własnych rozstrzygnięć i polonistycznej dydaktyki. Ale również krytycy i literaturoznawcy, ponieważ wymykają im się argumenty hermeneutyczne. Czas więc nowocześnie spojrzeć wstecz, bo mimo wszystko chodzi o nasze jutro.
Piotr Müldner-Nieckowski

O autorze:

Kazimierz Świegocki (ur. 1943) – poeta, eseista, historyk literatury i kultury, filozof. Ukończył studia polonistyczne na Uniwersytecie Łódzkim i filozoficzne na Uniwersytecie Warszawskim. Doktorat obronił na UW (1986), habilitację na UMK w Toruniu (2011). Jako poeta debiutował w harcerskim tygodniku „Na przełaj” w 1959 roku. Za swoją twórczość otrzymał wiele nagród literackich i wyróżnień, m.in. Nagrodę im. Włodzimierza Pietrzaka (2007) oraz Nagrodę im. Cypriana Kamila Norwida (2008). W latach 1974–2004 wydał sześć zbiorów poezji. Wybory jego wierszy ukazały się w przekładach na język rosyjski i białoruski. Był tłumaczony na język francuski, angielski, czeski, serbski i ukraiński. Najważniejszą jego książką w dziedzinie poezji jest Kamień i czas. Wiersze, poematy, eseje, która zawiera utwory zebrane. Jest też autorem pięciu książek eseistycznych i naukowych. Na temat jego twórczości powstało wiele prac naukowych i eseistycznych.


Fragmenty: 

Królestwo wolności i pejzaż wygnania

Sonety Żegluga i Burza należy czytać łącznie. Mówią one w swoich opisowych częściach o burzy morskiej. W każdym z nich jednak zjawisko to zostało inaczej przedstawione i inne podporządkowano mu treści egzystencjalne. Egzystencjalnym wyznacznikiem rzeczywistości przedstawionej i wyrażonej w Żegludze jest wolność (która to kategoria notabene w antropologii poetyckiej Mickiewicza jawi się jako wartość bodaj czy nie najważniejsza), w Burzy natomiast samotność, której motyw należy do naczelnych i przewija się przez wiele utworów poety, aż w Improwizacji z III części Dziadów osiągnie szczyt dramatycznego i heroicznego zarazem wyrazu.

W Żegludze potędze morskiego żywiołu została przeciwstawiona odwaga człowieka, która ostatecznie doprowadza do zażegania grozy, a nawet odwrócenia relacji sił między żywiołem a człowiekiem. Z istoty słabej i podporządkowanej potędze natury, staje się on istotą pod względem siły równorzędną jej, a przewyższającą ją siłą woli swojego ducha. A dzieje się tak dzięki temu, że człowiek niejako przejmuje i wchłania w siebie rytm rozszalałej natury. A więc z siły sobie obcej i przeciwstawnej czyni potęgę przyjazną, bo własną. Dosiada jej tak jak jeździec rozszalałego konia, który zamiast jeźdźca stratować, będzie go niósł tam, dokąd ów pragnie. Cel jeźdźca staje się tożsamy z celem konia. Koń wprawdzie demonstruje swoją wolność, cwałując tam, gdzie zechce, ale jeździec właśnie dokładnie chce tego samego, więc podporządkowawszy swoją wolę woli rozszalałego konia, osiąga to, czego pragnął – wolność. Wolność konia jest wolnością jeźdźca. Podstawmy w miejsce konia szalejące morze z sonetu i ogólniej: potęgę groźnej natury, w miejsce zaś jeźdźca – człowieka jako istotę stworzoną do wolności (w myśl wyżej wspomnianej antropologicznej koncepcji Mickiewicza). Oto mamy paradoksalną sytuację: to, co wydawało się siłą zniewalającą, okazuje się potęgą sprzyjającą, a nawet warunkującą wyzwolenie. Tylko koń może nas wynieść z nieograniczonego stepu, tylko morski wiatr może nam dać skrzydła i unieść jak ptaka do wolności.

Dokonało się to w wyniku swoistego przewartościowania koncepcji wolności. Wolność nie jest tutaj już pragnieniem przeciwnym naturze, ale z nią zgodnym. Ten jest wolny, kto zrozumiał naturę i poznawszy jej prawa, użył ich do realizacji samego siebie, własnej istoty. Ten, kto utożsamił się z nią duchowo, tym samym przejął w siebie jej potęgę i unieważnił dręczące napięcie między nią, a sobą jako istotą ludzką. Skoro potęga człowieka zrównała się z potęgą natury, to natura przestała już być człowiekowi przeciwna. Wyzwolenie z praw natury, czyli wolność, nastąpiło więc w wyniku totalnej, rzec by można ontologicznie i substancjalnie ufundowanej aprobaty dla nich. Człowiek z wyrzutka natury staje się jej współdzierżawcą, więc niejako półbogiem i półnaturą. Góruje nad nią nawet tym, że o niej wie, boi się jej, obłaskawia ją w lęku, by wreszcie uczynić ją sobie w paradoksalny sposób poddaną. Nad jej prawem staje jego odwaga zrodzona z przerażenia i lęku przed śmiercią. I ona zwycięża żywioły, a wśród nich żywioł najgroźniejszy – właśnie ów lęk i przerażenie nicością paraliżujące go w obliczu świata.

Sonet ten nie mówi niczego wprost o cierpieniu, ale mówi o triumfie człowieka nad cierpieniem. Owym zaś cierpieniem ukrytym, stanowiącym milczące założenie całej sytuacji egzystencjalnej, której utwór dotyczy, jest fundamentalnie, ontologicznie wręcz pojęte zniewolenie. Wolność pojawia się na końcu: „wiem, co to być ptakiem”.

Nietrudno jest prześledzić, jak przedstawiony tu egzystencjalny sens tego utworu rozwija się w ciągu obrazów wypełniających jego kolejne strofy. Oto w pierwszym wersie mamy obraz nadciągającej grozy: „Szum większy, gęściej morskie snują się straszydła”. Wers drugi, z przejmującym wołaniem marynarza: „gotujcie się dzieci!”, nie pozostawia wątpliwości, że sytuacja wymaga natężonej uwagi i podjęcia decyzji, jak się wobec grozy zewnętrznej zachować.

„Gotujcie się” to wyrażenie niedopowiedziane. Zrazu wydawać by się mogło, że chodzi o gotowość na śmierć, bo statek może zatonąć. I jest to realistyczne z psychologicznego punktu widzenia. Wobec spotęgowanego żywiołu, zwłaszcza gdy ujawnia swą grozę nagle (a tę nagłość sugerują już pierwsze słowa: „wiatr! wiatr!”), wyzwala się w człowieku uczucie lęku i przerażenia. Ale następujący w trzecim wersie i czwartym obraz owego marynarza, który wspina się na szczyt masztu, aby zwinąć żagle i w ten sposób zmniejszyć niebezpieczeństwo zatopienia statku od uderzeń w nie wiatru, symbolizuje i wyraża siłę i wolę przetrwania, i przede wszystkim chęć przeciwstawienia się żywiołowi, tym bardziej zdecydowanego, im większa jest jego niszczycielska siła. Marynarz ów („majtek”) porównany tu został do pająka czatującego na skinienie sidła. Pająk pilnujący pajęczyny to władca owadów, istot słabszych od siebie. W obrazie marynarza zwijającego żagle okrętu należy widzieć nie człowieka przerażonego, lecz odważnego i zdecydowanego na walkę z żywiołem i wierzącego w zwycięstwo.

Pierwsza strofa zatem przedstawia najpierw lęk, a następnie odwagę. Kategorie wobec siebie tyleż przeciwstawne, co odpowiednio wzajemnie się implikujące. Nie bez znaczenia jest tu ich kolejność – pierwszy lęk, potem odwaga. W istocie pierwotniejszą reakcją psycho‑egzystencjalną człowieka na rzeczywistość nieznanego, a groźnego świata jest właśnie lęk. Potem dopiero następuje próba jego przezwyciężenia, która wymaga odwagi.

Strofa druga zaczyna się przywołaniem wiatru, a w brzmieniu nasuwa podobieństwo do uderzenia w werble lub kotły, jakby na znak rozpoczęcia ataku bojowego. To atak wzburzonego morza: „wiatr! – wiatr!”. Temu atakowi odpowiada reakcja statku przedstawionego na podobieństwo skrzydlatego konia (może to przywołany podświadomie obraz Pegaza?), dla którego morze nie jest mniej znane niż step. Więc ów koń-statek, usłyszawszy werble wiatru, nie tylko się ich nie przestrasza, lecz je przyjmuje jako sygnał do walki. I oto rozpoczyna się pojedynek konia-okrętu z szalejącym morzem. Doprawdy fascynujący skrócony obraz walki boskich żywiołów z Iliady Homera. Okręt to ostatecznie ludzka rzeczywistość, po prostu człowiek. Przyjął on wyzwanie żywiołów świata dążących do unicestwienia go. Potęga i groza morza (które tu rozumiemy jako symbol rzeczywistości pozaludzkiej, a nieprzyjaznej człowiekowi) udzieliła się człowiekowi i wzbudziła w nim pragnienie walki, i to walki nie tylko obronnej, ale wręcz ofensywnej, spotęgowanej pragnieniem i wiarą w zwycięstwo.

o nie malarsko-naturalistyczny opis zdanego na szaleństwo burzy okrętu wypełnia wersy drugiej strofki. To kreacja wyobraźni poetyckiej zainspirowana obsesyjną u poety ideą wolności wywołała te obrazy, w których morze jawi się żywiołem poddającym się woli człowieka, a człowiek staje się panem żywiołów. Przyjrzyjmy się, jak okręt (symbol ludzkiej istoty) zachowuje się wobec, zdawałoby się nieugiętego i nieubłaganego, morza pragnącego wyłącznie unicestwić go. Oto okręt się „dąsa”. A „dąsać się”, to zarówno być niezadowolonym ze swojego stanu posiadania, jak i wyrażać niezależność od tego, przeciwko czemu to dąsanie kierujemy. Następnie „zrywa się z wędzidła”. Dosłowny sens jest tutaj taki, że w czasie burzy nastąpiło niebezpieczne zerwanie statku z kotwicy. Ale właśnie statek ów traktuje to jako dobrodziejstwo. Pojawia się bowiem okazja do zasmakowania wolności. Więc to, że „przewala się, nurkuje w pienistej zamieci”, nie tylko nie powinno nas już niepokoić i przerażać, a przeciwnie – fascynować i wprawiać w entuzjazm. On na pewno nie utonie. Da sobie radę, przezwycięży żywioły. Będą mu posłuszne. Bo oto nie ugina się pod nawałą fal, lecz „wznosi kark” i „zdeptał fale”. Nie na dno, lecz „skroś niebios leci”. A wzniósłszy się – z naturalnego punktu widzenia nazbyt wysoko, a więc w zasadzie niebezpiecznie – nie lęka się, że upadnie i wywróci się, lecz świadom i pewien swojej siły i przewagi nad żywiołami „obłoki czołem sieka, wiatr chwyta pod skrzydła”. Staje się pośród ciemnych i ślepych żywiołów sam zwycięskim żywiołem. (Genialność poety przejawia się tu w tym, że opartemu na wizualnych efektach naturalistycznemu opisowi potrafi on nadać ponadnaturalną głębię znaczeniową).

Obie tercyny potwierdzają tylko i udobitniają antropologiczno-egzystencjalny sens pozornie naturalistycznych obrazów strof początkowych. Poeta mówi teraz o sobie. Ale wiemy, że i wcześniej również siebie miał na myśli. Wszakże nie siebie dosłownie jako empiryczną jednostkę ludzką, lecz jako człowieka uwikłanego w sieć pewnych relacji (bardzo niebezpiecznych) ze światem. Z nieukrywanym tryumfem powiada: „I mój duch masztu lotem buja śród odmętu”. A zatem jakby chciał powiedzieć: ten okręt to ja, i tak jak on dał sobie radę pośród żywiołów, tak i ja dam sobie pośród nich radę. Ostatecznie cała ta burza wydaje się również kreacją wyobraźni: „Wzdyma się wyobraźnia jak warkocz tych żagli”. W obu tercynach powtarza się zresztą sytuacja wyrażona w kwartynach w ten sposób, że to, co tam działo się jako rzeczywistość zewnętrzna, tutaj jawi się jako rzeczywistość wewnętrzna – gra wyobraźni i myśli refleksyjnej. Pojawia się więc i tutaj para opozycyjno-dopełniająca się: podświadomy strach („mimowolny krzyk”) i świadoma radość („wesoły orszak”), znak zwycięstwa – para analogiczna do wcześniejszej: lęku i odwagi. Następnie wspaniały wzlot wyobraźni w wizji poety usytuowanego na okręcie i wraz z nim dosiadającego morskie żywioły symbolizujące wszelkie przeciwieństwa ludzkiego losu: „Wyciągam ręce, padam na piersi okrętu, / Zdaje się, że pierś moja do pędu go nagli”. Wreszcie osiągnięcie stanu wyzwolenia, w którym możliwe jest takie kończące sonet wyznanie-zachwycenie: „Lekko mi! rzeźwo! lubo! Wiem, co to być ptakiem”. Wyznanie zapowiadające apoteozę wolności wyrażoną z jeszcze większą siłą w Farysie, a kontynuujące ją od Ody do młodości.